Kosmosie, nadchodzę!

Przez wielu nazywany nowym Einsteinem, jest przede wszystkim dowodem, że o sile człowieka nie stanowi ciało, lecz duch i umysł. Gdyby spełniły się przepowiednie lekarzy, nie powinien żyć od ponad 40 lat.

Kosmosie, nadchodzę! Gdyby jego żona posłuchała „życzliwych” rad, 20 lat temu Stephena odłączono by od aparatury podtrzymującej życie i nauka byłaby uboższa o kilka przełomowych teorii, a miliony czytelników nie odbyłyby opisanej w „Krótkiej historii czasu” fascynującej podróży do początków i na krańce wszechświata.
– Sprzedałem więcej książek o fizyce niż Madonna o seksie – powiedział pół żartem, pół serio w jednym z wywiadów.

Powiedział, chociaż po przeprowadzonej w 1985 roku tracheotomii stracił zdolność mówienia. Dziś jedyną częścią ciała, którą może poruszać, są dwa palce prawej dłoni. Dzięki nowoczesnej technice to mu wystarcza do kontaktowania się ze światem. W poręcz wózka inwalidzkiego ma wmontowaną małą klawiaturę, przed sobą ekran komputera.

Najpierw wystukuje literę, od której zaczyna się poszukiwane słowo, potem z listy wyrazów ukazujących się na monitorze wybiera ten, którego potrzebuje. Zaznacza go, a syntezator mowy przekształca litery w dźwięk. Po latach ćwiczeń Hawking doszedł do takiej wprawy, że wypowiada do 20 słów na minutę. Zazwyczaj poważnych, ale ci, którzy z nim rozmawiali, opowiadają, że potrafi również żartować.

– Nie mógłbym żyć samą fizyką – wystukał przed kilku laty. – Nauka jest zimna, nie ma w niej uczucia. A ja, jak każdy człowiek, potrzebuję ciepła i miłości. Mam to szczęście w nieszczęściu, że je dostaję. Nieszczęście spadło na Hawkinga krótko po 22. urodzinach. Nic go wcześniej nie zapowiadało. Był zwyczajnym, zdrowym i skorym do rozrabiania chłopakiem.

reklama

Podczas studiów na wydziale fizyki uniwersytetu w Oksfordzie trenował wioślarstwo, balował na dyskotekach, jak wielu młodych Anglików nie stronił od alkoholu. Mógł sobie pozwolić na beztroskie życie, gdyż zadania matematyczne, nad którymi koledzy głowili się całymi dniami, rozwiązywał w kilka minut.

– Urodziłem się 8 stycznia 1942 roku, dokładnie 300 lat po Galileuszu, więc nic dziwnego, że jestem geniuszem – dowcipkował, sącząc piwo, w czasie, gdy inni ślęczeli nad podręcznikami. I nagle zaczęło się dziać coś dziwnego. W czasie treningu wypadło mu z rąk wiosło, kilka razy potknął się na schodach. Lekarz, do którego zwrócił się o poradę, uspokoił, że to efekt zmęczenia, i zalecił więcej snu, a mniej piwa.

Objawy jednak nie ustąpiły. Za radą ojca – również lekarza, specjalisty od chorób tropikalnych – Stephen poddał się badaniom klinicznym. Po dwóch tygodniach usłyszał słowa, które brzmiały jak wyrok: stwardnienie zanikowe boczne. Dawali pacjentowi dwa, najwyżej cztery lata życia. Dla stojącego dopiero u progu świetnie zapowiadającej się kariery naukowej genialnego studenta był to straszliwy dramat. Hawking załamał się, całymi dniami nie wychodził z pokoju, leżał na łóżku i słuchał ponurej muzyki Richarda Wagnera.

Stephen Hawking– Wciąż nawiedzał mnie sen, w którym skazywano mnie na śmierć i przerażony czekałem na egzekucję – wspominał po latach. Gdy przezwyciężał apatię, szedł do baru i pił. Wtedy po raz pierwszy uśmiechnęło się do niego „szczęście w nieszczęściu”, o którym tak często będzie mówił w przyszłości.

Na sylwestrowym przyjęciu u przyjaciół poznał studentkę iberystyki Jane Wilde. Spotkanie przerodziło się w tak namiętne uczucie, że już po kilku tygodniach zaręczyli się, a po sześciu miesiącach wzięli ślub. Dziewczyna znała prawdę o stanie jego zdrowia. Wiedziała, czym ryzykuje, ale z pełnym przekonaniem wypowiadała słowa: „I nie opuszczę cię aż do śmierci”.
Zakochany Hawking zrozumiał, że musi jej dać coś w zamian i wziął się wreszcie poważnie za naukę.

Drugim dobrym duchem okazał się profesor Dennis Sciama, który dostrzegł w nim olbrzymi talent i powierzył zadanie na miarę możliwości. Zasugerował, by napisał pracę doktorską z teorii czarnych dziur – najbardziej tajemniczych obiektów w kosmosie. Już jako światowa sława Hawking przyzna, że było to wyzwanie idealnie dostosowane do niego. Czarne dziury to bowiem obiekty, których nikt nie widział, ale ich istnienie można potwierdzić, analizując metodami matematycznymi wpływ, jaki wywierają na inne, widzialne ciała niebieskie.
– Nie musiałem przeprowadzać żadnych eksperymentów, całą teorię mogłem tworzyć w wyobraźni – wyjaśniał. Już wkrótce wyobraźnia i umysł miały się stać wszystkim, co posiada.

Źródło: Wróżka nr 4/2008
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl