Zakochana w duchu

Marianna nie myślała o sobie: „jestem samotna". Bo samotna to była przez ostatnie dwa lata w związku z Bartkiem.


Potem, po rozstaniu, długo była sama. Najtrudniejsze okazały się pierwsze święta. Potem następne. Jeszcze większy cyrk był z sylwestrem. Te szczęśliwe pary wokół...

Dlatego zgodziła się na tamtą ustawkę. Albo jak kto woli: randkę w ciemno. Z młodym lekarzem o imieniu Artur. Miejsce akcji: dacza koleżanki na Podlasiu. Dojazd: 31 grudnia we własnym zakresie.

Tamtego wieczoru jakoś nie mogła się wyrobić z niczym. Wyjechała dopiero o dwudziestej. I od razu za miastem pomyliła drogę. Nie chciała zawracać. Wolała bocznymi drogami dojechać do autostrady.

Po dwóch godzinach kręcenia się po zasypanych śniegiem wiejskich drogach musiała przyznać, że obrała złą strategię. Nie wiedziała, gdzie jest i skończyła się jej benzyna. Stanęła w lesie. Na szczęście wśród drzew dostrzegła światła domów.

Zastukała do najbliższego. Wyglądał solidnie. Spodobał się jej stojący przed gankiem srebrny świerk, wysoki na cztery metry. Zziębnięta z niecierpliwością czekała, aż drzwi w końcu się otworzą.

Nie spodziewała się tak przystojnego mężczyzny. Prawie zaniemówiła. A on to zobaczył i uśmiechnął się tak, że tylko pogorszył sprawę.
– Przepraszam za to najście – powiedziała wreszcie, nie patrząc na niego. – Zgubiłam się i zabrakło mi benzyny. Auto zastawiłam w lesie i...
– Proszę do środka. Całkiem pani przemarzła – ujął ją za rękę i lekko pociągnął za sobą.

W dużym pokoju z płonącym kominkiem Marianna zauważyła rozłożonego na stole pasjansa. Tym razem to mężczyzna trochę się zmieszał.
– W taki szczególny dzień jak dzisiaj wszystko się udaje – wyjaśnił.

Herbata z cytryną (bez rumu, czekała ją dalsza droga), pyszny makowiec, no i niezwykły gospodarz sprawiły, że z Marianny uleciało całe napięcie... Ale wtedy usłyszała głos na piętrze. Pomyślała, że to żona (jak mogła myśleć, że taki facet mieszka sam!). Mężczyzna zniknął na chwilę. A potem wrócił z kanistrem z benzyną i podwiózł Mariannę do jej samochodu. Na koniec kazał jej włożyć swój gruby, ręcznie robiony sweter.

Jadąc ubitą w śniegu drogą, Marianna powtarzała maksymę Goethego, że każdy początek jest przyjemny, trzeba więc zatrzymać się na progu. Na progu domu ze srebrnym świerkiem?

reklama


Do daczy koleżanki dojechała już po północy, a więc w Nowy Rok. Randka w ciemno okazała się udana. Tyle że Marianna nie umiała wyrzucić z głowy sylwestrowego nieznajomego. Na szczęście miała jego sweter...

Musiała tam wrócić jak najszybciej. Dobrze zapamiętała nazwę wioski. Dom ze świerkiem odnalazła zaraz za lasem. Drzewo wydało jej się dużo niższe niż sylwestrowej nocy. Zdziwiły ją pozamykane okiennice. Nie pamiętała, żeby dom w ogóle miał okiennice...

Zapukała do drzwi. Nikt nie otworzył. Nie chciała niepokoić sąsiadów. Odnalazła sołtysa. Wysłuchał ją uważnie, ale jakby z troską.
– Nie pani pierwszej to muszę powiedzieć – zaczął. – No tak czy owak – zawiesił głos – w tym domu rozmawiała pani z duchem...

Marianna zaczęła się śmiać. Wszystkiego by się spodziewała, ale nie takich bredni. – Mężczyzna miał na imię Mikołaj – ciągnął dalej sołtys. – Mieszkał z żoną i synkiem. Był chyba znanym malarzem. Różni do niego przyjeżdżali. Aż do tamtej zimy. Malarz swoim autem zderzył się z tirem. Zginęli żona i synek, a on zwariował. Wydawało mu się, że oni ciągle żyją. Rozmawiał z nimi, malował ich portrety. Niektórzy dawali się na to nabrać. W końcu w sylwestrową noc Mikołaj się powiesił. Dom od tamtej pory stoi pusty... – Ale ja mam jego sweter – przerwała opowieść sołtysa Marianna.

W stanie takiej duchowej, nomen omen, rozterki, trwającej już jakiś czas, Marianna trafiła do mnie. Nie zdradziła mi jednak swojej historii, po prostu czekała, co pokażą karty.

– Kilka tygodni temu poznała pani mężczyznę, o którym ciągle pani myśli – zaczęłam.
– Jest pani pewna? – zainteresowała się. – Takiego z krwi i kości?
– Jak najbardziej – potwierdziłam zdziwiona. – On także o pani nie zapomniał.
– A jego żona? – zapytała Marianna.
– Jest wdowcem. Ma kilkuletnią córkę.
– Albo syna – dodała.
– Raczej córkę – poprawiłam ją.
– I wszyscy nie żyją! – wybuchnęła nagle śmiechem.

Kiedy się uspokoiła, opowiedziała mi o sylwestrowej „przygodzie z duchem". Przez następne miesiące Marianna nie mogła się zdecydować, w co wierzyć. Dzień przed kolejnym sylwestrem zorientowała się, że właśnie kończy się rok. Postanowiła jeszcze raz, 31 grudnia, pojechać do tej dziwnej wsi i rozwiać wszelkie wątpliwości...

Zobaczyła dom ze świerkiem. Znowu był wysoki na co najmniej cztery metry! W oknach bez okiennic paliło się światło. Zastukała do drzwi. Stanął w nich przystojny gospodarz.

– Uszczypnij mnie – poprosiła, gdy wyciągnął do niej rękę.
– Cały rok na ciebie czekałem – usłyszała. – Miałem nadzieję, że wrócisz.

Gdy tak stali przejęci, trochę przestraszeni, ale świadomi tej magicznej chwili, w drzwiach pojawiła się dziewczynka ze śmiesznymi warkoczykami.
– To moja córka Hania. A ja mam na imię Jędrek.
– Nie Mikołaj? – upewniła się szczęśliwa Marianna.

PS Dowiedziałam się później od Marianny, że dom malarza Mikołaja, którego ducha podobno widziało kilka osób, znajduje się w sąsiedniej wsi o bliźniaczej nazwie, tyle że oznaczonej numerem dwa. Obie wsie dzieli las, w którym w sylwestra utknęła Marianna.

Anna Złotowska
fot. shutterstock

Źródło: Wróżka nr 1/2014
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl